„Zostawiłam kłamstwo, odzyskałam siebie” – historia Ewy

Nie każda terapia działa od razu. Czasem potrzeba wielu prób, by w końcu trafić na właściwe miejsce, właściwych ludzi i właściwy moment. Tak było u Ewy, która przez pięć lat walczyła z uzależnieniem, zanim trafiła do Dezyderaty. To właśnie tam po raz pierwszy poczuła, że nie musi już udawać. Że nie musi pić. I że może znów być sobą.

W Dezyderacie znalazłam coś, czego nie udało mi się osiągnąć przez pięć lat

Gdyby położyć na szali prawdę i kłamstwo – to właśnie terapeuci z Dezyderaty pomogli mi przywrócić równowagę. To oni dołożyli odważników z prawdy na mojej wadze. Brzmi jak wielkie słowa? Może. Ale to właśnie w tym miejscu zostawiłam coś, co niszczyło mnie od środka – kłamstwo. Zamiast tego pojawiła się prawda. Akceptacja. Świadomość, że jestem osobą uzależnioną od alkoholu i że to nie jest wstyd – to fakt, z którym mogę coś zrobić. Przestałam się oszukiwać i po raz pierwszy od dawna mogłam po prostu żyć. Bez lęku. Bez obsesji picia.

To przyszło nagle – bez wyjaśnienia, bez planu

Nie potrafię odpowiedzieć, jak to się dokładnie stało. Wiem tylko, że w Dezyderacie wydarzyło się coś, czego szukałam przez pięć długich, trudnych lat. Może to kwestia czasu, może miejsca, może ludzi, może wszystkich tych rzeczy razem. Nie analizuję. Po prostu się cieszę, że to znalazłam.

Przeczytaj też:  Jakie buty założyć do czarnej sukienki?

Pięciu różnych terapeutów, jedna wspólna siła

Spotkałam tu pięciu terapeutów: Michała, Kubę, Jacka, Andrzeja i Tomka. Każdy inny, każdy z inną energią i podejściem. I wszyscy – kompetentni, wyrozumiali, życzliwi. Wiedzą, co robią. A ja – chociaż zwykle lubię robić wszystko po swojemu – tym razem ich posłuchałam. Intuicyjnie czułam, że to właściwa droga. Nie pomyliłam się. Wielokrotnie słyszałam: „Słuchaj terapeuty, nie kombinuj, nie szukaj wymówek, rób to, co mówią”. Tak zrobiłam. I zadziałało.

Obsesja picia zniknęła, a ja znów mogę oddychać

W prywatnym ośrodku Dezyderata opuściła mnie obsesja picia – ten cichy głos w głowie, który nie pozwalał funkcjonować. Zniknął. Zamiast niego pojawiło się coś, czego nie miałam od dawna – spokój i siła. Znalazłam siebie w atmosferze ciepła, domowej serdeczności i szacunku. Poczułam, że tu jestem bezpieczna. Że mogę być sobą – i że dostaję konkretny „przepis” na to, jak żyć.

Nie piję od sześciu miesięcy. Zdrowieję. Zmieniam swoje życie. Wiem, że zawsze mogę wrócić po wsparcie. Wiem też, że w Dezyderacie są ludzie, którzy nie zostawią mnie w trudnym momencie. Dziękuję Bogu za to, że są. I dziękuję im za to, że byli wtedy, kiedy najbardziej ich potrzebowałam.

Uśmiech, śniadanie i siła z porannych zajęć – tak wyglądała codzienność w Dezyderacie

W Dezyderacie naprawdę świetnie gotują. To nie są zwykłe posiłki – to domowe, ciepłe jedzenie, które daje siłę i pomaga się wyciszyć. Po trudnych dniach taka prostota i troska na talerzu robiła wielką różnicę.

Poranne zajęcia z Anetą były dla mnie jak zastrzyk dobrej energii. Zaczynały dzień z uśmiechem, ruchem i śmiechem – dawały „pałera”, którego wcześniej mi brakowało. Atmosfera była luźna, ale niosła ze sobą coś ważnego: radość z bycia tu i teraz.

Przeczytaj też:  Jak długo utrzymują się licówki porcelanowe? Fakty i mity o trwałości estetycznych rozwiązań stomatologicznych

W pokojach można mieszkać samemu, ale ja trafiłam na świetną współlokatorkę – Kasię. Przegadałyśmy wiele wieczorów, wspierałyśmy się, czasem płakałyśmy, ale jeszcze częściej się śmiałyśmy. Dzięki niej nie czułam się ani przez chwilę samotna. Ten pobyt był nie tylko terapią, ale też małym powrotem do prawdziwych relacji.

Rozwiązanie problemu, a nie ucieczka od niego

W porównaniu z niektórymi nowoczesnymi ośrodkami, które bardziej przypominają hotele niż miejsca terapii, Dezyderata skupia się na tym, co naprawdę istotne – pracy nad sobą. Nie ma tu jacuzzi, stołu bilardowego czy sauny. Ale jest coś ważniejszego: pełen, przemyślany grafik zajęć, który pomaga skoncentrować się na problemie i stopniowo odnaleźć spokój.

Każdy dzień był zaplanowany w taki sposób, żeby nie było miejsca na chaos czy ucieczkę w myśli. Były rozmowy, ćwiczenia, warsztaty, czas na refleksję. Był też ruch – spacery, poranna aktywność, świadome bycie w ciele. Wszystko służyło jednemu – żeby nie zapomnieć o problemie, ale w końcu stawić mu czoła. To nie były wakacje. To było leczenie. I dobrze, że nikt nie udawał, że może być przyjemnie cały czas. Właśnie dlatego zadziałało.